Maskara Rimmel Supercurler 24H - warto złamać zalotkę?
Jakiś czas temu dotarła do mnie nowość od Rimmela - maskara Supercurler 24h. Hasło reklamowe brzmi "Wymień zalotkę na maskarę Supercurler". Jeżeli obserwujesz mnie na instagramie to wiesz, że jestem z niej bardzo zadowolona, ale czy jest w stanie zastąpić zalotkę?
Tusz do rzęs to u mnie podstawa. Moje rzęsy są jaśniutkie, proste jak druty i naturalnie nie prezentują się zbyt ładnie. Bardzo lubię maskary Rimmel, choć oczywiście nie każda z nich sprawdza się na moich rzęsach. Do tej pory do moich faworytów należy jedna z tańszych, klasyczna czarna Super Lash oraz Scandaleyes. Z kolei bodajże taka w zielonym opakowaniu po pierwszym użyciu poszła w odstawkę. Z ciekawością podeszłam do Supercurler, tym bardziej, że moje rzęsy nie są podatne na podkręcanie - nawet po użyciu zalotki skręt jest minimalny i znika po kilku chwilach (z tego też powodu nie lubię maskar tylko wydłużających - rzęsy wyglądają jak sterczące druciki).
Rimmel od samego początku zaskoczył pięknym opakowaniem w jakim przyszły maskary - schowane były w pięknym metalowym pudełku (wieczko na zdjęciu) wraz z łatwą do złamania zalotką. Przy okazji dostałam zaproszenie do udziału w konkursie. Na początku wahałam się czy w ogóle wziąć w nim udział. Nie zachwalam czegoś tylko dlatego, że mogę coś z tego mieć. Jeśli coś nie spełnia moich oczekiwań lub wręcz rozczarowuje po prostu na blogu się nie pojawia. Wymogiem konkursu było opublikowanie zdjęcia lub filmiku przedstawiającego najnowsze dziecko Rimmela, co jakby nie było jest reklamą. Doszłam do wniosku, że nie będę zachwalać czegoś co mnie nie zachwyca - sięgnęłam więc po maskarę, przetestowałam i dopiero wtedy podjęłam decyzję. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że mój filmik na instagramie, także dzięki Wam, został nagrodzony. W najbliższy wtorek razem z Martą lecimy do Londynu, a już teraz zostałyśmy obdarowane mega paczką z kosmetykami - spodziewajcie się konkursu, bo z chęcią się z Wami podzielę.
Rimmel od samego początku zaskoczył pięknym opakowaniem w jakim przyszły maskary - schowane były w pięknym metalowym pudełku (wieczko na zdjęciu) wraz z łatwą do złamania zalotką. Przy okazji dostałam zaproszenie do udziału w konkursie. Na początku wahałam się czy w ogóle wziąć w nim udział. Nie zachwalam czegoś tylko dlatego, że mogę coś z tego mieć. Jeśli coś nie spełnia moich oczekiwań lub wręcz rozczarowuje po prostu na blogu się nie pojawia. Wymogiem konkursu było opublikowanie zdjęcia lub filmiku przedstawiającego najnowsze dziecko Rimmela, co jakby nie było jest reklamą. Doszłam do wniosku, że nie będę zachwalać czegoś co mnie nie zachwyca - sięgnęłam więc po maskarę, przetestowałam i dopiero wtedy podjęłam decyzję. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że mój filmik na instagramie, także dzięki Wam, został nagrodzony. W najbliższy wtorek razem z Martą lecimy do Londynu, a już teraz zostałyśmy obdarowane mega paczką z kosmetykami - spodziewajcie się konkursu, bo z chęcią się z Wami podzielę.
Ale wracając do maskary Rimmel Supercurler 24H. Tusz schowany jest w pięknym fioletowym opakowaniu, który z pewnością przykuwa uwagę. Według obietnicy producenta ma dodać rzęsom objętości oraz zapewnić podkręcenie przez cały dzień. Używam tego tuszu coś ponad miesiąc więc zdążyłam sobie o nim wyrobić zdanie. Szczoteczka jest lekko wygięta - ja bardzo lubię taki kształt, bo łatwiej mi dzięki temu pomalować wszystkie rzęsy jednocześnie już od samej nasady. Szczoteczka nabiera odpowiednia ilość tuszu, więc nie trzeba zgarniać nadmiaru, ani pompować kilkukrotnie :)
Pogrubienie, i wydłużenie widać gołym okiem. Maskara nie skleja rzęs, a ładnie je rozdziela dzięki czemu wyglądają bardzo naturalnie. Do tego nie osypuje się, nie kruszy w ciągu dnia - idealna. A co jeśli chodzi o podkręcenie? Na moich rzęsach nie ma co się spodziewać efektu wow, bo rzęsy są totalnie niepodatne. Mimo wszystko rzęsy są uniesione, dzięki czemu wyglądają subtelnie. Zalotka daje u mnie podobny efekt - ma tylko jedną wadę - efekt jest chwilowy. Z kolei maskara Supercurler rzeczywiście utrzymuje kształt rzęs przez calutki dzień. Z tego co widziałam na instagramie i innych blogach, podatniejsze rzęsy są o wiele bardziej podkręcone - wszystko więc zależy od stanu twoich "firanek".
Poniżej możesz zobaczyć jak Supercurler prezentuje się na moich rzęsach. Wybacz jakość zdjęć - od kilku tygodni słońca brak i ciężko mi cokolwiek pokazać na zdjęciu. Planuję zakup jakiejś lampy, a tymczasem dodaję biało-czarne, które lepiej pokazują efekt. Na każdym zdjęciu rezultat po pierwszym pociągnięciu. Jeśli lubisz teatralny look, kolejnymi można uzyskać jeszcze większe pogrubienie i podkręcenie - ja jednak stawiam na naturalność :)
Poniżej możesz zobaczyć jak Supercurler prezentuje się na moich rzęsach. Wybacz jakość zdjęć - od kilku tygodni słońca brak i ciężko mi cokolwiek pokazać na zdjęciu. Planuję zakup jakiejś lampy, a tymczasem dodaję biało-czarne, które lepiej pokazują efekt. Na każdym zdjęciu rezultat po pierwszym pociągnięciu. Jeśli lubisz teatralny look, kolejnymi można uzyskać jeszcze większe pogrubienie i podkręcenie - ja jednak stawiam na naturalność :)
Ja jestem bardzo zadowolona z efektów i Supercurler na stałe zagościła w mojej kosmetyczce. Czytając recenzje, chociażby na wizażu, widać, że maskara zdobyła wiele wiernych fanek. Też jesteś jedną z nich? Jak sprawdziła się na Twoich rzęsach? A może masz dopiero zamiar ją przetestować?
Nazwa: Rimmel, Maskara Supercurler 24 h
Pojemność: 12 ml
Cena: ok. 30 zł
Dostępność: większość drogerii
Już we wtorek, dzięki Rimmelowi, lecę na stylowe zakupy do Londynu.
Jeśli chcesz wiedzieć co się tam będzie działo zapraszam na mój instagram!
Jeśli chcesz wiedzieć co się tam będzie działo zapraszam na mój instagram!
podoba mi się fekt i gratuluję wyjazdu do Londynu, mam nadzieję, ze na blogu też pojawi się jakaś relacja
OdpowiedzUsuń