Szekspirowski dylemat nad losem karpia
Nie rozumiem. Wiem, że wiele rzeczy nie rozumiem, ale niektórych bardziej niż innych. Będąc na zakupach, stojąc przy kasie usłyszałam dziwny dźwięk. Rozglądam się i nic nie widzę. Za chwilę to samo, więc znów się rozglądam. Okazało się, że w małej skrzyneczce leżało kilkanaście dogorywających karpi, bez nawet kropelki wody. W głowie kłębiły się myśli: Kupić czy nie kupić? Jeśli kupić - to zabić czy ratować? Oto jest pytanie...
Naprawdę to taka przyjemność kupić (ledwie) żywego karpia i własnoręcznie go zabić, żeby później z wielkim apetytem zjeść (pomijam już wątpliwe walory smakowe)? Kto zaczął tą tradycję miłosiernego zabijania karpia na wigilię? Nikt nie kwestionuje, że krówka, świnka, królik, czy kura potrafią odczuwać ból, uciekają przed zagrożeniami - chcą żyć. Nie pójdziesz przecież do sklepu i nie poprosisz o żywego kurczaka. A może chciałabyś, by w mięsnym stał żywy prosiaczek? Masz pewność, że jest świeżutki.... pychotka.
Śmieszne? Chyba nie. Nie rozumiem dlaczego w stosunku do ryb większość ma inne zdanie. Ryba to też nie przedmiot. To, że nie wiemy czy, a właściwie w jaki sposób odczuwa ból, nie oznacza, że należy je godzinami torturować i przedłużać ich męki, dla wypełnienia tradycji. Wpuszczając go do wanny tak naprawdę sprawiamy mu jeszcze większe cierpienia. Woda jest chlorowana, a przecież ryba oddycha przepuszczając wodę przez przekrwione skrzela. Chcąc uzmysłowić sobie ból jaki ta ryba może odczuwać, polej sobie wybielacza na ranę. Przyjemnie? Nie lepiej więc kupić mrożoną lub filetowaną?
Właściwie co roku jest o tym głośno, i temat nadal wraca. Ostatnio wyczytałam, że jest nowa moda, polegająca na kupowaniu karpia, tylko po ty, by go wypuścić do jeziora. To jeszcze większa bzdura niż kupienie ryby i jej dobicie! Dlaczego?
Kupisz karpia, żeby go uratować - to bardzo szlachetne. Ale tak naprawdę, dzięki temu sprzedaż wzrasta, i zamiast wyeliminować proceder, sama przykładasz do tego rękę. Skoro jest popyt, nie ważne z jakich pobudek, karp nadal będzie na targowiskach. A właściwie "dobre uczynki" lepiej się sprzedają, więc założę się, że handlarze z roku na rok zarabiają więcej. Dla nich liczą się cyferki, a to, czy ty tego karpia zjesz czy nie, w ogóle nie ma znaczenia. Kupujesz - sprzedają.
Jest jeszcze druga strona medalu. Wypuszczanie żywych karpi do zbiorników otwartych, nie będących stawami hodowlanymi, ma zgubny wpływ na ekosystem. Po pierwsze, taki karp jest przyzwyczajony do życia w niewoli i stałych pór otrzymywania określonego rodzaju pożywienia. Nie będzie w stanie żerować w sposób naturalny, szybko padnie i jego truchło zanieczyści jezioro. To jest jednak mniejsze zło. Dużo większe szkody karp wyrządzi jeśli jednak przeżyje. Pamiętaj o jednym, karp nie jest naszym rodzimym gatunkiem (zdziwiona?)! Do tego jest potwornie żarłoczny (znacznie bardziej niż karpiowate występujące u nas naturalnie), a ryjąc dno, bardzo szybko zamienia jezioro w zamulone błotko. Nie dość, że powoduje mętnienie wody, utrudniając wzrost roślin wodnych (które, mówiąc w bardzo dużym skrócie, dbają o czystość wody i zapewniają większości rodzajów ryb miejsca lęgowe) to jeszcze niszczy systemy korzeniowe istniejących(jeszcze istniejących). Dzięki wpuszczeniu karpia, w krótkim czasie nie będziesz mieć ani miejsca do kąpieli (bo z jeziorka zostanie nasycone sinicami bagienko), ani innych ryb do zjedzenia. Nie bez przypadek w Polsce mamy zakaz zarybiania karpiem wód otwartych - uświadomiono sobie w końcu jak wielkie szkody wyrządza ta ryba w naszym ekosystemie.
Jeśli już naprawdę musisz kupić żywego karpia, to skróć jego męki, szybko zabij i zjedz - pod żadnym pozorem NIE WYPUSZCZAJ!
Jest jeden sposób, by uratować karpia - nie kupuj ;)
Jest jeden sposób, by uratować karpia - nie kupuj ;)
Komentarze
Prześlij komentarz
Jestem wdzięczna za każdy pozostawiony komentarz - to niezwykle motywuje do dalszego pisania!